niedziela, 27 stycznia 2013

Ognisty tłum stłumionych aniołów.



Jest pięknie. Tak błogo i spokojnie. Cieszysz się, nie pozwalasz, by wróciły wspomnienia i myśli, przez które tak cierpisz. Nie jesteś ani w teraźniejszości, ani w przyszłości. Próżnia. I tak to trwa, dzień za dniem, aż w końcu coś przerywa tą błogą nicość. Koniec. Nadchodzi kres, pora wrócić do życia. Panikujesz, by zaraz potem znaleźć się w otchłani rozpaczy, popadasz w depresję. Nie dam rady, myślisz. Pojawia się ochota na samobójstwo. Bo i po cóż żyć, skoro wszystko co dobre się skończy? Nastanie mrok, ból i cierpienie. To nie ma sensu. Aż nagle uświadamiasz sobie, że mogło być lepiej. Mogłeś korzystać z danego ci czasu, cieszyć się każdą chwilą, tymczasem ty nie zrobiłeś nic. Zmarnowałeś tak cenny dar. Nic nie osiągnąłeś, a można było zrobić tak wiele, cały wachlarz możliwości i korzyści. Nie, nie płacz. Nie masz prawa płakać, jeśli nie walczyłeś. A te dni nie wrócą. Boli, prawda? Raz po raz powtarzasz, że nie dasz rady. W końcu nadchodzi dzień, kiedy nie masz wyboru. Musisz. I właśnie wtedy dajesz radę. Wchłania cię wir pracy i obowiązków, zapominasz skreślać dni w kalendarzyku. Mijają godziny, dni, miesiące. Nastaje czerwiec, niegdyś upragniony czas wolności i spokoju. Tymczasem ty rozpaczasz, nie chcesz go. Wolisz pracować. Z niechęcią odchodzisz, by za jakiś czas ubolewać z powodu zakończenia. Nie chcesz wracać do pracy. I tak w kółko. Błędne koło.
To odzwierciedlenie mojego życia.


I tak przechodząc przez etap rozpaczy, rozmyślam o maju. Piękny, magiczny maj 2011. Codzienne poranne przesiadywanie i zabawa w berka przed szkołą. Ekscytujące rozmowy, śmiech. To był niesamowity czas. Chociaż wiem, iż prawdopodobnie nigdy tego nie przeczytasz, dziękuję Ci, Agnieszko. Dziękuję za ten najlepszy czas w moim życiu. Szkoda, że to był tylko miesiąc. Lecz nie było źle. W 2012 zastąpiły go codzienne mecze koszykówki przed lekcjami. Mimo całej waszej wrogości i fałszerstwa zawsze umieliśmy się dobrze bawić. I pewnie Wy nadal się bawicie. Ja odeszłam. Odeszłam do wspaniałych ludzi, ale oni tak nie potrafią. Zapewne zapytałabyś, dlaczego Was zostawiłam. Owszem, mogłam zostać i dalej byłoby świetnie. Stanęłam przed najtrudniejszym wyborem - musiałam wybrać między tym, co powinnam, a tym, czego chcę. I wiesz, że zdecydowałam się na pierwszą opcję. Nie wiem, czy to był błąd i zapewne nigdy nie będę w stanie tego stwierdzić. I Wy i oni macie swoje plusy i minusy, jesteście na równi. Cokolwiek bym nie wybrała, zawsze spotka mnie ból i radość.

A teraz Ty odchodzisz, skarbie. Zbywałaś mnie, gdy pytałam dlaczego się przenosisz. Ale wreszcie dojrzałam. Masz rację, Agnieszko, zmieniłam się. Na samolubną, wredną ku*wę. Nie mam do Ciebie żalu za te wszystkie słowa. Dałaś mi coś, czego ja nigdy nie byłabym w stanie dokonać - pokazałaś, jak zmienić zwykłe chwile w niezapomniane, pokazałaś mi szczęście. Kiedyś podziękuję Ci za to w rzeczywistości, obiecuję.


Ludzie, pomagajcie ludziom.

A, i jeśli jeszcze raz odpowiem Ci niegrzecznie, przypie*dol mi. Tylko mocno.

sobota, 12 stycznia 2013

Śnieg.

''Bliskim mów, gdyby pytali,
że chwilowo zmieniłam adres,
że w niebie leczę duszę
z przedawkowania rzeczywistości.''

Usunęłam wszystkie posty, no może prócz jednego, nieopublikowanego. Takiego który wiele dla mnie znaczy, ale z nikim się nim nie podzielę. 

Miałam powiedzieć, iż dzień jak każdy inny. Ale nim się na to zdecydowałam, zerknęłam za okno. Ujrzałam tysiące, wręcz miliony malutkich, białych płatków robiących piruety na wietrze, a następnie powoli opadające na przykrytą chudym białym dywanem ziemię. Zrobiło mi się tak jakoś cieplej. Kocham śnieg, a szczególnie zamiecie. Nie przeszkadza mi zimno i chmury, lubię je. Są takie prawdziwe. W przeciwieństwie do kłamliwego słońca, które zakrywa swoimi promieniami problemy. Chwilowo jest pięknie, a gdy zajdzie, samolubnie pozostawiając nas z mrokiem życia, wszystko wydaje się beznadziejnie trudne i nieosiągalne. 

Postanowiłam być silna i nie zaprzątać sobie głowy jakimś nieosiągalnym, przerażająco przystojnym przedstawicielem płci męskiej. Od dziś nie dbam o to, jak wypadnę w jego oczach. Zmieniłam się i cieszy mnie to. Pytanie tylko, czy dam radę zostać taka, jaką jestem dziś gdy przekroczę próg szkoły?
Wczoraj, a właściwie dziś, zaczęłam ferie. Mam dwa tygodnie na udoskonalenie siebie. Doprawdy nie wiem, jak potężna psychicznie będę musiała się okazać, by tam wrócić po tak długiej przerwie.


Chciałabym kiedyś zobaczyć wilka. Jest tak wspaniały i tajemniczy. Mogłam urodzić się jako wilczyca. Albo kruk, sowa. Ewentualnie kotek. Te zwierzątka są śliczne. Kiedyś będę miała kota. Zobaczycie wszyscy.



Chyba przestało sypać, albo pada drobniej, bądź wpierniczył się deszcz. Nie powinien padać w zimie, topi śnieg. Ma do dyspozycji wiosnę, lato i jesień. Ale nie, po cholerę ma wtedy padać? Lepiej w zimie, niszcząc piękno okrytego białym puchem świata. Kiedyś mu tego zakażę. Zobaczycie wszyscy.

''WSZYSCY WIEDZĄ, ŻE CZEGOŚ NIE DA SIĘ ZROBIĆ. I WTEDY POJAWIA SIĘ TEN JEDEN, KTÓRY NIE WIE, ŻE SIĘ NIE DA, I ON WŁAŚNIE TO COŚ ROBI.''  ~ALBERT EINSTEIN

Zastanawiam się, czy powodem mojego zachowania przez dzisiejszy dzień nie był przypadkiem sen. Ach, jakiż on był piękny. Nie wiedziałam, że mam tak wspaniałą wyobraźnię.
Byłam czarodziejką, znajdowałam się w pięknym mieście. Wraz z S. próbowałam włamać się do kamienicy magów. Nacisnęliśmy dzwonek do jakiegoś potężnego gościa. Drzwi się otwarły, a my schowaliśmy się do jakiegoś pudła. Niestety magik nas zauważył, znaleźliśmy się pomiędzy pięknymi zielonymi drzewami. W dwójkę uciekaliśmy przed nim, co jakiś czas rzucając zaklęcia oszałamiające. W tym momencie się obudziłam.
 Pamiętam, że gdzieś na początku spałam i S. czule głaskał mnie po dłoni. To było dziwne, ale moja chora psychika zmyśliła sobie, iż poznała jego prawdziwe ja. Pff, bzdura. Lecz najgorsze jest to, iż cała obojętność do niego z wczoraj ustąpiła miejsca jeszcze większemu zakochaniu. Jakbym już nie była dostatecznie pogrążona. Chyba dzisiaj nie zasnę.




Adiós. Do następnego razu.