czwartek, 21 marca 2013

Dzień wagarowicza uważam za udany.

Tak, zgodnie z przykazaniem, by dzień święty święcić, wybrałam się na wagary. Co prawda nie miałam takich planów, aż B. zaciągnęła mnie do szatni aby odnieść teczkę. Usiadła na podłodze opierając się o moją szafkę i nie chciała mnie puścić. Dopiero pięć minut po dzwonku na jakże piekielną lekcję niemieckiego, puściła moją rękę i z triumfalnym uśmiechem oznajmiła, iż już się nie opłaca iść na lekcje. Przeklęta B. 
No i zostałam. Przez pierwsze dwie godziny gnieździłyśmy się w łazience. Potem ona poszła na stołówkę i zjawili się M. i W. Ze szkoły wyszliśmy już we czwórkę. Spokojnym krokiem skierowaliśmy się do Muszli. 
Zaczęła się bitwa na śnieżki. Nie ma to jak dostać pięć razy śnieżką w głowę -,-

Po mniej więcej godzinie M. i W. poszli. Razem z B. zdecydowałyśmy, że wrócimy do szkoły po plecaki. I tak do dzwonka na koniec lekcji zostało dwadzieścia pięć minut, które przesiedziałyśmy koło szafek, gadając o naszych nieszczęśliwych miłościach. 

Teraz już każdy wie, że się zerwałyśmy. Dziwię się, że B. wpadła na tak szalony pomysł. Wprowadzamy ją na złą drogę. 
Ogólnie było fajnie. Pewnie jutro będziemy miały przejebane.


B. TEŻ MA PRZECZUCIE, ŻE SIĘ PODOBAM W. SZKODA MI GO. NIE CHCĘ TEGO. I ZNÓW ZRANIĘ WARTOŚCIOWEGO CHŁOPAKA MYŚLĄC O TYM PAJACU.

'' IRONIA LOSU, GDY PODOBASZ SIĘ KAŻDEMU, A TEN JEDYNY NAWET NA CIEBIE NIE SPOJRZY.''

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz